|
|
|
|
Atlas
Łowca bestii
Dołączył: 23 Sie 2006
Posty: 430
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 3/5 Skąd: Warszawa
|
|
|
|
|
|
Wysłany: Śro 19:42, 07 Mar 2007 Temat postu: W imię Imperatora! |
|
|
PROLOG
Noc będąca pora morderców bestii znów zawładnęła światem. Na niebie jasnym blaskiem świecił sierp księżyca. Cisza mącona była jedynie przez krzyki z pobliskiej tawerny. Gościniec był drogą dla różnych ludzi: rzezimieszków i szlachetnych, lecz każdy z nich mógł zaznać gościny w gospodzie „Pod dwoma dzbanami”. Karczmarz wymagał jedynie spłaty rachunków resztę problemów pozostawiając na głowie Kawalerów Imperatora. Elitarnej armii, która powstała po samozwańczej koronacji Elvana zwanego Wielkim. Karczma zapraszała swym wyglądem do wejścia. Już na progu można było poczuć ostrą woń piwa i delikatny dym tytoniowy. Za ladą stał karczmarz będący miłośnikiem wszelakich opowieści. Jeśli historia była wystarczająco ciekawa mógł dać opowiadającemu kufel piwa na koszt tawerny. W karczmie panował przyjemny dla oka chaos, jedynym miejscem gdzie panowała pewnego rodzaju harmonia była przestrzeń wokół kominka. Bard śpiewał o jednym z największych bohaterów imieniem Reit Srebronoręki. Wokół śpiewaka zgromadziła się pokaźna grupa słuchaczy nieośmielających się mu przerwać. W rogu pomieszczenia siedział wtulony w kąt mężczyzna. Sączył powoli mocne piwo z wysokiego kufla. Chciał, aby cały świat o nim zapomniał. Uważał, że i tak nikt go nie zrozumie i nie zaakceptuje. Chciał, lub raczej wymagał, aby inni nazywali go Kefnem. Nie wyróżniał się wyglądem od innych przebywających w karczmie. Delikatne rysy twarzy kontrastowały z muskularną budową ciała. Z jego głowy wyrastały długie skołtunione kruczoczarne włosy. Mrok jego twarzy pogłębiała jeszcze zadbana, równo przystrzyżona gęsta broda. Na zewnątrz dało się usłyszeć ciche parskanie konia. Drzwi gospody otworzyły się z hukiem. Wszyscy prócz Kefna podnieśli wzrok z zaciekawieniem. Na ich twarzach zaczęło z wolna malować się przerażenie. W progu tawerny stał jeden z żołnierzy należący do Kawalerów Imperatora. Tam gdzie któryś z nich się pojawił zostawało tylko cierpienie, żal, ból, smutek. Na jego plecach powiewał czarny płaszcz z symbolem Elvana Wielkiego- złoty miecz skierowany sztychem w dół. Kolczugę, którą miał na sobie skrywała czerwona szata. Do pasa wojownika przyczepiony był buzdygan zaznaczony runami Jego sług. Po bokach masywnej głowicy znajdowało się sześć naostrzonych „piór”. Spojrzał na karczmarza, był on niskim, krępym mężczyzną o zawsze uśmiechniętej twarzy. Teraz okazywał tylko strach.
-Nalejcie mi piwa- powiedział żołnierz. Właściciel gospody trzęsącymi się rękami nalał trunek do wysokiego szklanego kufla przeznaczonego dla specjalnych gości.
-Mam najmocniejsze piwo po tej stronie Imperium- szepnął cicho karczmarz rozlewając część piwa po ladzie.
-Oszczędź sobie tą śpiewkę- powiedział przez zęby członek Kawalerów Imperatora. Położył przed przerażonym właścicielem kilka monet z symbolem Elvana wielkiego. Na widok pieniędzy właścicielowi tawerny chciwie zapłonęły oczy.
-Dziękuje za szczodrość.
-Jeśli naprawdę jest to najmocniejsze piwo po tej stronie Imperium to warte jest tej ceny- powiedział żołnierz uśmiechając się. Po tawernie poniósł się oddech ulgi. Kefn wpatrując się wciąż w powierzchnię piwa usłyszał ciężkie kroki zmierzające w jego stronę. Kawaler Imperatora przysiadł się do samotnie pijącego Kefna.
-Szkoda, ze nie da się utopić smutku na zawsze- powiedział chcąc zacząć rozmowę. Samotnik podniósł wzrok patrząc lodowatym wzrokiem na żołnierza. Miał krótko przystrzyżone jasne brązowe włosy poprzecinane pasami siwizny, choć wyglądał na młodą osobę.
-Garść siwych włosów mam od urodzenia- odpowiedział na niezadane pytanie. Każdy, kto na niego spojrzał doznał uczucia potęgi bijącej od tego człowieka. Kefn ponownie opuścił głowę ignorując żołnierza.
-Kim jesteś, że śmiesz lekceważyć Kawalera Imperatora- wstał i krzyknął.
-Prostym człowiekiem, który nie chce cię słuchać- powiedział cicho. Do twarzy żołnierza napłynęła krew.
-Nazywają mnie też Kefn.
Żołnierz usiadł na chybotliwym krześle.
-Za Imperatora- wzniósł toast.
-Za Nairda…- odpowiedział obelgą.
-Ty buntowniczy psie- krzyknął członek Kawalerów Imperatora i podniósł buławę.
-Niech przeżyje męki piekielne- dokończył kłamiąc. Żołnierz ochłonął trochę.
-Słyszałem, ze w waszej gospodzie lubicie słuchać opowieści- odwrócił się w stronę przebywających w karczmie-Chciejcie wysłuchać mej własnej historii. Opowieści Grakotima z Kawalerów Imperatora.
W jego stronę odwróciły się zaciekawione głowy. Żołnierz zaczął mówić.
Rozdział 1
Miało to miejsce dość dawno temu. Około trzech miesięcy. Wysłany zostałem na północ Imperium, aby zasilić tamtejsze oddziały. W krainach wiecznego śniegu nie dało się zaznać ciepła. Mój rumak brodził nogami w wysokim śniegu, a ja wystawiony byłem na uderzenia śnieżnego wichru. W zasięgu wzroku nie było żadnych drzew, lub jakichkolwiek oznak roślinności. Jedynie oślepiająca biel śniegu. Schowałem pod płaszczem zmarznięte z zimna dłonie. Na horyzoncie zauważyłem bramy miasta. Uważałem, że to złudzenie. Było wiele opowieści o tym, że ludzie podróżujący po pustyni mieli złudzenia zwane fatamorganą. Z każdym krokiem zarys stawał się bardziej wyraźny. Miastem jak je pochopnie nazwałem było kilkanaście domostw otoczonych niskim kamiennym murem. Przed wejściem stało dwóch strażników. Mieli na sobie zbroje stworzone z kawałków metalu złączonych żelaznym drutem. Zagrodzili mi drogę krzywymi patykami zakończonymi grotami. Według nich był to rodzaj włóczni. Było to nie do pomyślenia nie wpuścić członka Kawalerów imperatora. Jeden z broniących dostępu otworzył usta, aby cos powiedzieć. Nawet siedząc na koniu poczułem ten odór, przez którego o mały włos nie spadłem z wierzchowca.
-Nie przejdziesz- powiedział przez zęby, których większości nie miał. Ja już widziałem to, że nie przejdę.
-Twoja bezczelna twarz ładnie prezentowałby się ze stryczkiem. Czy wiecie, kim jestem?- spytałem jeszcze spokojnie.
-Żołnierz, czy nie myto wynosi pięć monet- powiedział i splunął zielonkawą flegmą. Żołądek powoli podchodził mi do gardła. Otworzyłem sakwę i podałem mu dziesięć monet uważając, aby nie dotknąć jego brudnej łapy.
-Pięć monet ma iść na kąpiel powiedziałem i wjechałem do miasta. Na zmrożonej ziemi zalegało jeszcze więcej śniegu niż na zewnątrz. Zeskoczyłem z konia i rozejrzałem się wokół. Moja uwagę zwrócił fakt, że nikt z mieszkańców nie chodził po ulicach. Chodząc po ulicach znalazłem gospodę „Pod brudną pościelą”. Już sama nazwa mnie zniechęciła, lecz mój koń wymagał odpoczynku, który mi także by się przydał. Na lewo od tawerny stała stajnia. Wewnątrz spotkałem chłopca stajennego. Nie miał na sobie niczego, co mogłoby jego ochronić przed zimnem, lecz nawet nie drżał w przeciwieństwie do mnie. Zwaliłem to na hartowanie się od wczesnego dzieciństwa. Pozwoliłem mu zając się moim wierzchowcem. Dałem mu monetę za fatygę i poszedłem wykupić pokój. Na progach tawerny siedziała kobieta w podeszłym wieku ubrana w strój żałobny. Siwe włosy skrywał czarny welon. jej twarz naznaczona była licznymi zmarszczkami. Podeszła do mnie wolnym krokiem.
-Czy spotkałeś mojego syna?- spytała drżącym z nadziei głosem. Nie odpowiedziałem, lecz zauważyłem, ze jej także nie było zimno. Spuściła głowę ze smutkiem.
-Jak go spotkasz powiedz, że mama go kocha- powiedziała z rezygnacja w glosie.
-Tak też zrobię- powiedziałem nie zwracając uwagi na kobietę biorąc ja za szaloną. Wchodząc do karczmy uderzyło we mnie zatęchłe powietrze, którego spodziewałbym się po opuszczonym grobowcu, a nie jedynej gospodzie w mieście. Pod ściana stała karczmarka wydłubująca sobie brud spod paznokci. Na jej ramiona spływały zaniedbane rude włosy. Twarz zdradzała, że jej właścicielka nie grzeszyła inteligencją. Była dogłębnie skoncentrowana na tym, co robi.
-Witaj- powiedziałem. Zdawała się mnie nie zauważać.
-Witaj powtórzyłem jeszcze raz powitanie tym razem bardziej stanowczo. Podniosła wzrok od swych paznokci.
-Co? Aaa…Tak zapłacić musicie pięć monet, tak musicie- wybełkotała. Mówiła jakby miała czymś wypełnione policzki. Mój zasób dóbr materialnych nadwątlał się z każdą chwilą. Niechętnie wyjąłem pożądaną sumę i położyłem na ladzie. Karczmarka szybkim ruchem ręki schowała monety.
-Ty masz za mną iść- powiedziała.
-Cóż za poufałość. Najpierw nazywasz mnie per „wy” teraz jestem „ty”- zakpiłem. Idąc powłóczyła niezdarnie nogami. Najpierw jedna do przodu, potem dociągnięcia drugiej do pierwszej i proces rozpoczynał się od nowa. Spojrzałem na wyposażenia pokoju, a było nim wolnostojące łóżko. Nie miałem, na co narzekać, były też ściany, podłoga, sufit niegrożący zawaleniem ech… tam naprawdę było okropnie. Nazwa tawerny była trafna pościel była niemalże czarna od brudu. To, co znajdowało się na podłodze oznaczało, ze tutejsze jeszcze nie było zbytnio „zjadliwe”. No i te robaki wszędzie biegające robaki. Musiałem przebierać z nogi na nogę rozdeptując je, aby całkowicie mnie nie oblazły. Karczmarka wyszła, a ja otworzyłem szeroko okno. Myślałem, że może zimno wypędzi te straszne robale. Teraz musiałem wypełnić swoja powinność jako żołnierz. Szkoda, ze nie ta część, aby zabijać, gwałcić, grabić. No cóż nie wszystko w życiu można mieć. Musiałem porozmawiać z burmistrzem tej mieściny o ważnych sprawach Imperium. Schodząc po trzeszczących nadjedzonych przez korniki schodach zastanawiałem się, czemu nasz Władca zajmuje się kimś tak żałosnym jak ten cały Naird. Nie wątpiłem w Jego słowa, po prostu zastanawiało mnie to, czemu tak trudno uchwycić pojedynczego człowieka. Każdy zabójca mógłby wykonać to zadanie. Moim zadaniem było jedynie przekazanie listów gończych burmistrzowi, co musiałem uczynić wbrew mej woli. Imperatora jest najbardziej miłościwym człowiekiem na świecie.
Do czasu.
Ostatnio zmieniony przez Atlas dnia Nie 10:06, 11 Mar 2007, w całości zmieniany 3 razy
|
|