|
|
|
|
Mongward
Golem
Dołączył: 04 Mar 2007
Posty: 733
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: z nienacka
|
|
|
|
|
|
Wysłany: Wto 10:01, 10 Kwi 2007 Temat postu: Nie takie zło złe jak się dobru wydaje. |
|
|
Moje opowiadanko.Wstawiam je tutaj,ponieważ oprócz "Drórzyny" nic się tu nie dzieje.A tak to przynajmniej sobie poczytacie.
WSTĘP:
Adalbertus odłożył pióro i odetchnął z ulgą. W razie jego śmierci Joannes będzie wiedział, co zrobić z jego rzeczami. A wyczuje ją niezawodnie, w końcu byli bliźniakami. Elf ponownie odetchnął i począł przygotowywać się do drogi.
Zdjął szatę domową i wdział skórzaną koszulę. Na nią narzucił swoją krótką kolczugę. Znów z przyjemnością poczuł przebiegające przez nią iskierki mocy. Stworzeniu jej poświęcił dwa lata, z pietyzmem tworząc każde ogniwo ,i całą swoją uwagę. Opłaciło się, bowiem w wyniku tych działań była praktycznie nie do przebicia. Następnie przypasał miecz. Jego wykucie też zabrało mu dużo czasu, lecz niewspółmiernie mało w porównaniu z tym potrzebnym na uplecenie kolczugi. I o ile ona moc zawdzięczała poświęceniu, z jakim została zrobiona, o tyle miecz faktycznie został nasycony magią. Pomijając runy zwiększające ostrość, znaki twardości, potrafił też odbić proste zaklęcia.
Adalbertus był jednym z najwszechstronniej wykształconych elfów, a przy tym na dodatkowy rozwój poświęcił przynajmniej pół wieku, a czego jak czego, ale czasu mu nie brakowało. Był jednak przez to nieco zarozumiały, jeśli tylko ktoś był na tyle nierozważny, by zacząć go chwalić. Jednak teraz przez długi czas nie będzie widział zbyt wielu ludzi. Poczuł bowiem nagły zew przyrody. Ostatnio gdy takowy usłyszał nie było go w domu przez 5 lat. Zdobywał nowe umiejętności, spisywał legendy. Jedna z owych legend zaprowadziła go do leża smoka, przy czym "smokiem" była wyrośnięta jaszczurka, a "leżem" wykopana przez nią jama. Oprócz jaszczura nie było tam niczego. Ani skarbów, ani tym bardziej córki sołtysa, o której zniknięcie oskarżano biednego gada.
Wspominając Adalbertus kończył przygotowania do drogi. Teraz na jego plecach w pokrowcu znajdował się średniej długości łuk, tym razem bez żadnych specjalnych właściwości. Na udzie natomiast umieszczony był kołczan pełen strzał. Elf twierdził, że takie położenie ułatwia mu wyciąganie strzał. Na koniec wziął torbę z prowiantem i wyszedł z domu.
Z ulgą opuszczał cztery ściany, przyprawiały go o klaustrofobię. Ale nic to. Dokumenty, na mocy których Joannes z rodziną po nim dziedziczą, oraz list polecający bratu zniszczyć określone księgi, których zawartość byłaby dla nie-maga zgubna.
Adalbertus wyszedł na zewnątrz i machinalnie obłożył drzwi zaklęciem bliźniaczym. Był to jeden z tych uniwersalnych czarów, które może złamać tylko brat bliźniak rzucającego. Następnie wszedł do gołębiarni i rozesłał pisma. Z poczuciem dobrze przeprowadzonych przygotowań postawił pierwszy krok na brukowanym trakcie. Zaczął podróż na zachód. Nie wiedział co znajdzie na jej końcu, ale wiedział jak do tego końca dotrzeć. Coś objawiało przed nim dalszą drogę. Szedł przy linii lasu, aby móc się szybko ukryć w razie niespodziewanych wydarzeń. Był co prawda znakomitym szermierzem, ale w starciu ze znacznie przeważającymi siłami miałby problemy. W każdym razie w otwartej walce.
Nagle usłyszał tętent kopyt.. Obrócił się naciągając jednocześnie cięciwę łuku i czerpiąc ze Źródła. To był jednak tylko Joannes.
-Znowu odchodzisz? -spytał bez ogródek.
-A co? Mam siedzieć w domu jak ty przez całe życie?
-Ej,nie całe, nie przesadzaj. Na początku wędrowałem z tobą.
-A potem cię usidliła Juanita i zrobiłeś się domatorem.
-A ty wiecznym tułaczem jak byłeś tak jesteś. Zostań.
-Coś ty.I ja dobrze na tym wyjdziesz i ty.
Joannes wiedział, że brat ma rację. Faktycznie czerpał z jego podróży wymierne korzyści. Gdy tylko Adalbertus znalazł ciekawy, a niepotrzebny mu przedmiot, wysyłał mu go dzięki Magicznemu Transferowi Materii. Dzięki temu sklep Joannesa świetnie prosperował. Ponadto jego gospoda, dzięki opowieściom Adala, była ulubionym miejscem spotkań.
-No dobra. Spadaj, zanim się rozczulę.
I rozeszli się, jeden w stronę zachodzącego Słońca, a drugi w stronę stygnącego obiadu.
Jak już zostało napisane, Adalbertus skierował się na zachód i kontynuował wędrówkę. Nagle ukłuło go, że opuścił dom, w którym są zgromadzone wszystkie najcenniejsze, najrzadsze bądź najoryginalniejsze przedmioty z jego poprzednich podróży, a których nie pozwoliłby sprzedać. Wszystkie księgi jakie kupił, znalazł, dostał czy sam napisał znajdowały się właśnie tam, w bibliotece. Ustawione tematycznie, w okładkach zrobionych własnoręcznie przez elfa. Pisma o legendach zasłyszanych w wioskach, o magii elfów i ludzi, o broni i zbrojach krasnoludów, które wciąż zwiększały swoje umiejętności.
Nie był przy tym zazdrosny o swoją wiedzę. Gdy ktoś prosił go o nauczenie czegoś-dzielił się umiejętnościami. Gdy sam mógł się nauczyć nie marnował okazji. Poznał elficką i ludzką magię (te akurat w Akademii),krasnoludzką sztukę wykuwania zbroi i broni(bo to już nie było kowalstwo).Od nich uczył się też jak agresywnie walczyć. Dotychczas bazował na defensywie, czekając na błąd przeciwnika. Jeśli chodzi o narzędzie walki, to zawsze była to broń jednoręczna, najczęściej miecz-szybki przy blokach, celny przy ataku.
Rozdział I
Adalbertus znalazł się na sporej polanie. Był w lesie już ponad trzy miesiące, a nawet nie doszedł do środka. Postanowił rozbić tu obóz, bowiem zamierzał spędzić na polanie trochę czasu. Z dala od cywilizacji, kultur, społeczności i kast i innych takich. Nazbierał gałęzi, większych konarów, liści. Ułożył z nich całkiem zgrabny szałas, który jak na razie musiał mu wystarczyć. Jako, że zaczęło się ściemniać, postanowił rozpalić ognisko.
Wtedy w mroku zaczął się formować jakiś kształt. Wysoki na około 2 metry, ale wąski jak horyzont myślowy goblinów. Z pewnością był to humanoid, jednak jego zamiary pozostawały ukryte dla elfa. I były mu niemal obojętne, miał tylko nadzieję, że to nie jest likantrop w trakcie przemiany. Na szczęście istota okazała się być jednym z Arbolian, przyjaznego elfom ludu.
Według ludzi byli niemal dzicy, ale kto by się słuchał tych prymitywów. Wiedzieć wam bowiem trzeba, że spośród myślących ras człowiek jest najbardziej nietolerancyjny i przewrotny. Nawet swoich ziomków potrafią zabić, jeśli mają oni odmienne zdanie i są w mniejszości. Skutkiem tego były częste wojny, jakie ludzie prowadzili najczęściej sami ze sobą, wywołane przez głupie słowo (jak na przykład słynna sprawa Leona Wyrwina, z powodu złego sformułowania w pewnym zwoju) lub przekonanie (w tym specjalizowała się Prześwięcona Akwizycja).Przy tym wszystkim byli jednak bardzo towarzyscy i pojętni. A gdy ktoś był bogatszy lub silniejszy od nich bardzo ugodowi.
Arbolianin zbliżył się do ogniska i przemówił niskim, kontrastującym z jego sylwetką głosem:
-Witaj elfie. Cóż sprowadza cię do lasu naszego
Adalbertusa zadziwiła jego wymowa, bez, charakterystycznego dla ludu drzew, twardego akcentu.Za to z irytującą składnią.
-Zew przygody, smaczne jagody, ale najbardziej zmęczenia podróżą.
-Tu nie odpoczniesz, obawiam się. Niespokojnymi drzewa są ostatnimi czasy.
-Dlaczego?
-Dowiedzieć się tego naszym pragnieniem gorącym jest. Nieumarłych podejrzewamy obecnie.
Ostatnie słowa wypowiedział prawie z lękiem. Trudno było mu się dziwić. Opowieści o nieumarłych nie były opowiadane nawet po to, by straszyć dzieci. Pamięć o wojnie wciąż była zbyt żywa, mimo tego, że zakończyła się niemal dokładnie 6000 lat wcześniej, po 20 latach trwania. Na początku nic nie zapowiadało nadchodzącej konfrontacji. Umarli sprawiali wrażenie kolejnej powstającej cywilizacji, choć trzeba przyznać, że dość upiornej. Tworzyli miasta (bo "budowali" jest złym określeniem),mieli własną hierarchię. Przez pół wieku "truposze", elfy, krasnoludy, ludzie (o dziwo nie poprowadzili na "demony" krucjaty) oraz pomniejsze (rozumieć jako mniej liczne, bo jakościowo dorównywały tym powszechniejszym) prowadziły pokojową koegzystencję. Nie wysyłano wzajemnie poselstw, ale nikomu to nie przeszkadzało. I wtedy nastąpił atak. Wojna błyskawiczna ożywieńców przyniosła żywym ogromne straty i rozsiewała panikę. Najgorsze było to, że zabici od razu stawali się tacy jak agresorzy. Trudno sobie nawet wyobrazić panikę ogarniającą wojownika widzącego jak odrąbano głowę jego przyjaciela. Jeszcze gorsze było to, że po chwili ów przyjaciel wstawał, chwytał swój czerep i osadzał na szyi. Potem następowała przemiana: oczy ustępowały miejsca zimnemu światłu, skóra, mięśnie i wnętrzności gniły w błyskawicznym tempie. Zostawał sam szkielet, przyobleczony mrokiem. Nie wiadomo kto nimi kierował, czy był to jakiś potężny mag, czy raczej same sobą rządziły. Ważne było to, iż wojna spustoszyła większość kontynentu. Zmarli wstawali z grobów, grobowców, sanktuariów (choć to był akurat skutek czarów trupich magów, a nie prawdziwi nieumarli).Jedyną rasą, która oparła się panice były krasnoludy. Wielotysięczne armie brodaczy stawały naprzeciw legionów ożywieńców. Krasnoludy były wyposażone z swą najlepszą broń obuchową, wekiery, młoty, korbacze, buławy. Pod naporem potężnych ramion i kunsztu bitewnego truposze miały znikome szanse. Nawet lisze były bezradne ze względu na elfickiej roboty antymagiczne talizmany. Często ginęły jednak krasnoludy, wzbogacając szeregi pół-żywych.
Tak więc strach Arbolianiana był w pełni uzasadniony. Adalbertus też czuł niepokój. Miał już nieprzyjemność walczyć z truposzami. Był już wtedy dość doświadczonym magiem i wojownikiem, cieszył się jednak, że do jego szeregu nie docierały duże ilości kościejów. Dopiero po wojnie bowiem, razem z resztą Rady, wybitnymi czarodziejami elfickimi i ludzkimi, stworzył zaklęcia przeciw nieumarłym, na wszelki wypadek.
-Dlaczego tak sądzisz? Są jakieś podstawy? -spytał Arbolianina Adalbertus.
-Zwierzęta boją się. O "marszu dusz" mówią.
-Dusz? Nie trupów, zmarłych lub czegoś w tym stylu?
-O duszach z pewnością mówią. Czyż to nie to samo jest?
-Dusze są groźniejsze i zarazem mniej groźne. W postaci podstawowej ich zniszczenie jest jedynie kwestią szybkiego wypowiedzenia zaklęcia lub formuły odsyłającej. Problemy zaczynają się, gdy kogoś opętają. Wtedy nie dość, że trzeba zabić żywiciela, co samo w sobie jest trudnością, to natychmiast potem zniszczyć dominatora. Ważne jest, że Dusze są w stanie opętać każdego.
-A gdy stanie się tak?
-Zazwyczaj niszczą jego duszę wchłaniając jej siłę i wiedzę. W pewnym sensie są wampirami żerującymi na umysłach.
-Czy ratunek jakiś istnieje?
-Trzeba znaleźć miejsce, z którego przychodzą. Znam kilka zaklęć blokujących, jednak by działały skutecznie muszę zniszczyć Wywoływacza. Dusze nie biorą się znikąd. To jest siła tych szkieletów, które zostały zniszczone w wojnie. Może je wywołać tylko Dusza o wystarczająco dużej mocy, by powstrzymać wezwanie z Podziemi. Jednak i on musiał być obudzony, bo trwanie w stanie aktywności jest zbyt męczące. Kto jednak go zbudził? -zapytał elf w pustkę.
-Tygodni temu parę łowcy nasi do najstarszej części lasu wyruszyli. Odmienieni wrócili.
-Dlaczego poszli właśnie tam?
-Stare mapy nasz mędrzec odnalazł. Budowle w centrum lasy wskazywały.
-Mogę je zobaczyć?
-Po to wysłany zostałem, aby ci je pokazać.
-Pokaż je zatem.
Leśny człowiek dał mu pergaminy, a elf poczuł, że nie są one zwykłe.
-Kto je wykonał?
-Wiedza ta nie jest nam dana. Z naszego plemienia na pewno nikt. Dlaczego pytanie to zadajesz?
-Są magicznie zmienione. Być może zawierają dodatkowe informacje, być może stan obecny jest przeciwieństwem właściwego. Chcę wam pomoc, lecz muszę je dokładnie zbadać. Porównam je też ze swoimi.
-Pośpiesz się zatem. Pomocy szybkiej potrzebujemy.
-Dajcie mi dwa dni. Do tego czasu powinienem się z tym uporać.
Arbolianin bez słowa oddalił się w głąb lasu. Adalbertus natomiast zabrał się do map. Rzucił najprostsze zaklęcie deszyfrujące i, o dziwo, zadziałało. Pojawił się napis. Jego treść zmroziła elfowi krew w żyłach i wodę w manierce. Mówił on, że gdy ktokolwiek wejdzie lub zbliży się do świątyni, jego siła życiowa pobudzi nieumarłych do ich quasi- życia. Natomiast w rocznicę swojej ostatecznej klęski rozpoczną ponowny atak. Oznaczało to, że czasy dewastującej wojny nadchodzą ponownie. Adalbertus musiał działać szybko, rocznica miała nadejść za niecały miesiąc. Zaczął uważniej studiować pergaminy i odkrył jeszcze straszniejszą informację. W Świątyni znalazł schronienie prawie cały Legion Wiecznych, jedyna jednostka, która w całości ocalała. Bynajmniej nie uciekła. Wręcz przeciwnie. To od niej uciekano. Nawet berserkowie krasnoludów i magowie elfów nie dawali im rady. Jednak gdy Legion zdał sobie sprawę, że wojna i tak jest przegrana udali się na spoczynek w swoim mieście. Zostało ono zniszczone przez ludzi, lecz świątynie były otoczone potężnym polem siłowym. Na miejscu nekropolii wyrósł bór, osiedlili się w nim Arbolianie, a Legion popadł w zapomnienie. A teraz się zbudzili. Adalbertus postanowił skontaktować się z Radą. W tej sytuacji nie mógł działać sam.
Pogrążył się w medytacji i porozumiał się z Wielkim Mistrzem, tylko on miał wolną linię myśli.
-Dawno się ze mną nie kontaktowałeś, Adalbertusie.
-Mamy problem. Legion Wiecznych znów powstaje.
-Masz halucynacje-Mistrz miał taką nadzieję.-Od 5 tysięcy lat nikt o nich nawet nie opowiada.
-Byli w spoczynku. Teraz przypadkowo zostali zbudzenie przez Arbolian. Pole osłabło.
-Skąd wiedzieli jak trafić do Świątyni?
-Mieli mapy. Zobacz.- Adalbertus przekazał przełożonemu obraz pergaminów.
-Banda idiotów. Magię w tym zwoju wykryłby każdy kto ma w sobie szczyptę magii. Muszę sobie poważnie pogadać z ich mędrcem. A wracają do map-aktywowały się.
-Czyli?- Adalbertus nigdy nie lubił magii piśmienniczej. Znał tylko podstawowe zaklęcia deszyfrujące, ale miały one bardzo szerokie zastosowanie. To dzięki nim elf nigdy nie dał się nabrać na sztuczki biurokratów. Magia stricte kartograficzna była jednak jego piętą Achillesową.
-Jest przepowiednia mówiąca, że raz przebudzeni nieumarli odbudują swoje miasto, ale o tym już wiesz. Mówiąc o aktywacji map mam na myśli to, iż razem z postępem budowy na kartach pojawiają się kolejne budynki. Sam zobacz.-Faktycznie, pojawił się zarys nowej budowli- Dobrze, że mi o tym powiedziałeś. Przejdź się tam. Musimy mieć więcej informacji.
Casimirus wiedział, że Adalbertus się nie boi. Nie wątpił też w jego umiejętności. Bądź co bądź był weteranem wojny. Ponadto ukończył Akademię Magii Wszech Ras., a krasnoludy uczyły go walki w zamian za pomoc w podrasowywaniu ich artefaktów. Mistrz bał się jednak, że to wszystko okaże się niewystarczające. Legion Wiecznych był elitą elit.
-Jasne. Kiedy wrócę podzielę się wrażeniami.
Adalbertus był przyzwyczajony do służby. Po zakończeniu nauki wstąpił do Bractwa Dwóch Nacji (zrzeszającego magów) i szybko awansował w jego szeregach. Misje przydzielane przez Bractwo nie kolidowały z jego podróżami, wręcz przeciwnie, zadania otwierały przed nim zamknięte dotąd granice.
Zerwał połączenie mentalne i zaczął przygotowywać zaklęcia. Te przeciw nieumarłym należały do najtrudniejszych. Wymagały wielkiego skupienia i zapomnienia o strachu, a nie było to proste. Mógł oczywiście zastosować zwykłe zaklęcia bojowe, jednak w stosunku do ożywieńców nie były tak skuteczne jak przeciwko żywym. Mimo to zaczął sobie przypominać zaklęcia mrozu i ziemi, bowiem, w przeciwieństwie do ognia i powietrza, nie przelatywały przez szkielety lecz je miażdżyły.
Wieczór zmienił się w noc, noc w brzask, brzask w dzień, a elf bez przerwy siedział nad zaklęciami. Dopiero uporczywe burczenie w brzuchu oderwało go od Księgi. A była ona bardzo ciekawa.Za sprawą magii kartki nigdy się nie kończyły. Po zapisaniu ostatniej kartki pojawiał się nowa, a pierwsza znikała, więc ilość zawsze była taka sama. Adalbertus potrafił jednak przywołać "utracone" strony (było to bardzo przydatne, zważywszy na ilość zawartych tam czarów).Doszedł on do takiej perfekcji, że zaklęcia ludzkie i elfie były w oddzielnych jej częściach, niezależnie od miejsca zapisania.
Organizm naszego bohatera wyciągnął wszystkie substancje odżywcze z czerstwej bułki i paska twardego mięsa. Dobrze odżywiony zdecydował się na przejście do wykonania zadania. Wziął miecz (z przyzwyczajenia),lekki młot bitewny (z racji rozmiarów powinno się go nazywać młotkiem),bowiem przecie truposzom jest on skuteczniejszy. Na wszelki wypadek wziął też Księgę.
ROZDZIAŁ II
Gdy Adalbertus zobaczył rozmiary budowli (jeszcze nieprzysłoniętych murem obronnym) zaprało mu dech w piersiach. Spodziewał się ujrzeć duże budowle, ale widział architektoniczne twory gargantuicznych niemalże rozmiarów. Pamiętając jednak o zadaniu i niebezpieczeństwie na niego czyhającym szybko doszedł do siebie. Zaczął powoli zbliżać się do pierwszego budynku. Nieumarłych nie było widać, jednak elf wyraźnie czuł psychicznie ich obecność jako narastający mimowolnie strach. Przejawiała się także fizycznie- jako zapach bardzo starych ksiąg-sucha drażniąca woń. Adalbertus jej nienawidził. Przypomniały mu się lata uczestnictwa w wojnie, i gniew jaki znają tylko elfy ogarnął jego duszę. Nie była to jednak wściekłość krasnoludzkich berserków, sprowadzająca szaleństwo, lecz gniew weterana, który zsyła opanowanie. Elf powtarzał sobie, że to tylko zwiad i ten fakt przynosił mu pewną ulgę. Widział powstającą fortecę. Mury były na razie co prawda jedynie niskim pasem kamieni, ale jego grubość wzbudzała trwożliwy szacunek. Mag z przerażeniem pomyślał, że jeśli budowa nie zostanie powstrzymana, to cywilizacja znów może stanąć na krawędzi zagłady. Co chcieli osiągnąć martwiacy? Niepodzielnie rządzić kontynentem? Wytrzebić wszystkie wszystkie istoty, w których tkwi iskra życia? Zabijali dla rozrywki? Przez te niewiadome Wojna była jeszcze straszniejsza- nikt nie wiedział po co jest toczona. A obecność twierdzy mogła tylko przedłużyć nadchodzący konflikt. Oblężenia bez katapult i trebuszetów nie miałoby sensu. A jak je przetransportować do lasu? Martwi nie musieli jeść, pić, nie męczyli się. Istne machiny do zabijania.
Nagle elf usłyszał tuż za sobą czyjeś kroki. Błyskawicznie się obrócił wyciągając młot. Ku swojemu zdziwieniu zobaczył spotkanego wcześniej Arbolianina. Widok ten nie sprawił mu jednak przyjemności. Ujrzał bowiem w jego oczach zimne światło, jakim delikatnie świeciły jego oczy. Uświadomił sobie, że leśny człowiek jest już jednym z opętanych. Schował młot, przygotował się jednak do wyciągnięcia miecza. Tymczasem przybysz przemówił. Słowa tym razem płynęły z nieskazitelną składnią.
-Witaj elfie. Jak widzisz mapy nie kłamały. Jest tu świątynia. Jednak bezpodstawnie straszyłeś nas opętaniem. Nikt z nas nie zachowuje się dziwnie.
"Ma facet pecha. Z milionów dusz trafiła mu się dusza kompletnego kretyna."
Adalbertus uśmiechnął się ironicznie. Dusza zrozumiała, że nie ma sensu kontynuować maskarady (widać nie była aż tak głupia, jak uważał elf).
-Mam przyjemność zaprosić cię do naszego miasta. Ta wiedza z pewnością dostarczy ci przydatnych informacji. Ciekawe tylko, czy będziesz w stanie je przekazać. -zachichotał, rozbawiony własnym przemyślnym dowcipem.
Podróżnik postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Wyciągnął miecz i natarł na ciało Arbolianina. Błyskawicznie wyprowadzone cięcie (wspomagane "Lotem czerwonego byka", czarem umożliwiającym unoszenie się nad ziemią bez bezwładności) powinno pozbawić opętanego głowy, jednak jakimś cudem udało mu się uchylić, więc została tylko ścięta kość ciemieniowa. Porażony tym układ nerwowy przestał spełniać swe zadanie, a Dusza uznając, że ciało się jej już nie przyda opuściła je. Wtedy stało się kilka rzeczy jednocześnie. Bezwładne zwłoki upadły z głośnym pacnięciem na ziemię. Dusza skierowała się ku Adalbertusowi. On natomiast szybko wypowiedział zaklęcie destrukcji, broniąc się tym samym przed opętaniem.
Dość już zobaczył. Skierował się ku obozowi. Tuż po dotarciu do niego pogrążył się w medytacji.
-Jestem z powrotem. Mam dwie wieści. Jedną złą, drugą jeszcze gorszą.
-Zła?
-Dusze opętały Arbolian.
-Gorsza?
-Miasto powstaje w zastraszającym tempie.
-Świetnie. Tu też specjalnie wesoło nie jest. Pamiętasz stary cmentarz?
Pomimo tego, że było to parę ładnych tysiącleci temu Adalbertus pamiętał doskonale jak z przyjaciółmi chodził tam, by "udowodnić swą odwagę".
-No jasne.
-W ciągu kilku miesięcy zaginęło tam sporo osób. Może to przypadek, może nie, ale i tak jesteśmy zaniepokojeni.
-Postaram się zrobić porządek w tym bałaganie, ale nie liczę na efekty.
-Ilu nieumarłych widziałeś?
-Oprócz Duszy- żadnego. Czułem jednak ich smród. I gniew.
-A miasto?
-Mury mają dopiero pół metra wysokości, ale są grube jak cholera. Musimy powstrzymać budowę.
-Planujesz znaleźć Wywoływacza?
-Tak, jeśli to on daje energię budowniczym, to jego zniszczenie może pomóc.
-Zrób co możesz. Powodzenia.
Zapach zmurszałych ksiąg wyrwał elfa z zamyślenia. Przynajmniej dziesięciu nieumarłych zbliżało się do niego. Adalbertus potrafił tłumić sygnały Źródła, więc szkielety nie wiedziały, że zna tajniki magii. To da mu szansę zaskoczenia napastników. Tuż przed wypowiedzeniem Miażdżącej Fali kątem oka dostrzegł lisza. Widok ten na chwilę zmroził mu serce- zorientował się, że gdyby rzucił zaklęcie sam zostałby jego ofiarą. Zdolność odbicia Strumienia Źródła była zmorą czarodziejów podczas wojny. Adalbertus najpierw nałożył na siebie Złośliwe Lustro Barda, zaklęcie, które potrafiło odbić czar, nawet ten odbity przedtem przez oponenta (w zależności od umiejętności rzucającego nawet potęgowało siłę Strumienia). To dało mu możliwość bezpiecznego ataku. Na szczęście kilka zaklęć miał przygotowanych od czasu wyprawy pod cytadelę, więc rzucenie pierwszego będzie trwać mgnienie oka. Szkielety przystąpiły do ataku. Zaczerpnięcie ze Źródła i uformowanie Strumienia było tylko kwestią czasu. Nieumarli rozsypali się w mączkę kostną, za wyjątkiem lisza. Jako że większość jemu podobnych znało szermierkę mag-ożywieniec natarł na elfa z mieczem ( zardzewiałym do tego stopnia, że tylko magia utrzymywała go w całości). Wizja walki wręcz z trupiakiem była jaśniejsza niż pojedynku magicznego. Adalbertus wyciągnął młot i wykorzystując jego bezwładność zawirował wokół lisza i rozwalił mu czaszkę od tyłu. Na wszelki wypadek rzucił też zaklęcie niszczące duszę.
Elf uświadomił sobie, że to nie był atak tylko ostrzeżenie, bo za łatwo mu poszło. Były to zwykłe szkielety, a nie Legioniści. Wiadomość była jasna: „Spadaj koleś, bo cię czeka coś złego”. Adalbertus puścił to mimo rozsądku.
-Psiakrew, muszę jak najszybciej zlokalizować Wywoływacza. Ale, cholera, do tego nadaje się tylko jedno zaklęcie.
Myślał o Trupim Tropicielu- jednym z najtrudniejszych spośród, i tak przecież trudnych, zaklęć antyożywieńczych. A jako jedyne potrafiło zlokalizować nieumarłego. Wymagało to jednak wiedzy na temat klasy trupiska. Wcześniej, przed ujrzeniem mapy w grę wchodziły tylko dusze. Teraz także lisze, mumie albo, uchrońcie bogowie, wampir lub arcylisz. Szczęśliwie ta ostatnia istota była widziana raptem z 50 razy, a może i tak to były jakieś lisze z dużymi ambicjami. Adalbertus miał nadzieję, że tak było.
Prawdziwy arcylisz bowiem miałby moc porównywalną z potęgą pomniejszych bóstw.
Elf niczego nie wykluczał. Sprawdzi każdy wariant. Zaczął od lisza. Wypowiedział formułę, ale nie było żadnego w wyznaczonym promieniu. Jedyna nadzieja na łatwe zadanie prysła. Adalbertus przerwał koncentrację i zaczął przeszukiwać Księgę. Szukał matrycy mumii. Znał ją (matrycę oczywiście) dla każdego rodzaju nieumarłych, ale zawsze zapominał tę właściwą nieumarłym kapłanom. Szczęśliwie znalazł odpowiednie. Jednak przed ponownym przeszukiwaniem postanowił coś zjeść, by zregenerować nadwątlone siły. Ponownie czerstwa bułka i pasek mięsa wystarczyły. Ze słabnącą nadzieją wypowiedział Tropiciela i znów nie doczekał się efektów. Wszelkie nadzieje całkowicie prysły. Teraz pozostały te najniebezpieczniejsze rodzaje. Wampiry i arcylisze siały na polach bitew popłoch. Ich wysoka odporność na magię i znajomość potwornych zaklęć odbijała krwawe piętno na żywych rasach. Elf miał nadzieję, że nie dojdzie do arcylisza. W przeciwnym wypadku musiałaby się zebrać cała Rada by go pokonać. Adalbertus rzucił Tropiciela z matrycą wampira. Po godzinnym transie ostatni bastion jego nadziei upadł. Przerwał trans. Postanowił skontaktować się z Casimirusem. Chciał go ostrzec, bowiem arcylisze potrafiły ponoć blokować tropienie i szukający pozostawał w Astralu szukając swojego ciała.
-Witaj, Casi. Każde z poszukiwań zakończyło się fiaskiem. Jedyny rodzaj, jaki pozostał jest zbyt silny bym mógł pokonać go w pojedynkę. Przesyłam ci moja współrzędne, gdybym nie odezwał się za dwie godziny.
-Wiem o czym mówisz. Zanim rozpoczniesz otwórz portal.
-Dobra. Przyda się.
Adalbertus przerwał połączenie. Tworzenie portalu stanowiło część zaawansowanego szkolenia magicznego, ale efekty i tak były niepewne, nawet u specjalistów. Zabrał się do kreacji przejścia. Po sformułowaniu współrzędnych wejścia i wyjścia, ustabilizowaniu i poszerzeniu portalu sprawdził empirycznie, że jest dobrze usytuowany. Tworzenie portalu polegało nie na przejściu przez inny wymiar, jak wypisują różni grafomani, ale na zakrzywieniu przestrzeni, dzięki czemu nawet setki mil zawężają się do kilku centymetrów.
Elf mógł rozpocząć śledzenie arcylisza. Tak jak się spodziewał- w centrum nekropolii pulsował czerwony punkt oznaczający nieumarłego. Adalbertus błyskawicznie przerwał trans w obawie przed zostanie kolejnym z bytów astralnych.
„A więc stało się” –pomyślał- Rada musi się tu zebrać. Ja, Casimirus i reszta.
-Czołem. Okazało się, że miałem rację. Wywoływaczem jest arcylisi.
-Gdzie otworzyłeś portal? -Mistrz postanowił przejść do konkretów.
-W twoim gabinecie. Na co chorujesz?
-Na nude, psiakrew, ale teraz ją błogosławiłbym.
-Nie ma czasu na użalanie się nad sobą. Mamy ci robić. Kiedy ci się uda zebrać resztę?
-Już ich powiadomiłem. Będą za około godzinę.
-To dobrze. Portal jest ustabilizowany, więc nie przeniesie was dalej niż 20 metrów od punktu właściwego.
-Uff, to dobrze. Pamiętam twój ostatni portal. – Adalbertus się uśmiechnął. Kiedyś zamiast trafić z przyjaciółmi do siedziby burmistrza Spellorii (stolicy naukowej kontynentu) znaleźli się w pewnym wesołym domu.
-Co wiedzą inni?
-Na razie tylko tyle, że powstaje ponownie miasto nieumarłych.
-Będą nieco zaskoczeni.
-Wiedzą, że ty jesteś główną postacią przedstawienia. Twoje wyczyny dawno przestały ich zaskakiwać.
-Nie rozumiem tej ironii. Do zobaczenia za godzinę.
Na tym rozmowa się zakończyła, a bastion nadziei miał solidne fundamenty. Siedmiu najlepszych magów powinno sobie poradzić z jednym arcyliszem. Powinno. Element niepewności zawsze pozostawał.
Adalbertus zaczął klarować sobie w umyśle plan działania. Dzięki sformowaniu Grupy można będzie przygotować silniejsze zaklęcia. Przede wszystkim silniejszą wersję Desoulizacji, najskuteczniejszego zaklęcia antyożywieńczego. Nawet po zablokowaniu (było niemożliwe do obicia) powodowało szybkie (a nie błyskawiczne) gnicie wszelkich ewentualnych pozostałości organicznych i murszenie kości. Nawet najpotężniejsze z liszy ulegały zniszczeniu po najwyżej kilku godzinach. W przypadku arcylisza można go bombardować tym czarem, w nadziei, że przełamie jego blokadę, pod którą był tylko zwykłym trupkiem. Tylko tę właśnie blokadę trzeba było zniszczyć. A była ona jedną z najmocniejszych. Mimo wszystko były szanse na pomyślne zakończenie sprawy. A nadzieja była jedną trzecią sukcesu
W walce z nieumarłymi. Pozostałe dwie trzecie to opanowanie strachu i duże umiejętności. A tych cech Radzie nie brakowało.
ROZDZIAŁ III
-Co tu się dzieje?- wrzasnął Petrus, drugi po Adalbertusie pod względem pozycji w Radzie.
-Uspokój się. Dzieje się to, co ci powiedziałem. Na nowo postaje miasto nieumarłych. Tym czego ci nie powiedziałem to to, że Wywoływaczem jest arcylisi, to, że miasto powstaje od co najmniej półtora tygodnia, a nasz cel jest w jego środku.- z irytującym spokojem powiedział Casimirus.
-Czy czegoś jeszcze byłeś łaskaw nam nie powiedzieć?
-Oprócz tego, że Arbolianie są niewolnikami Dusz to nie.
-Świetnie. A może ty coś jeszcze dowalisz, co, Adalbertusie?
-Nie, oszczędzę wam świadomości, że być może umarlakami dowodzi jakiś mag.
-Jak daleko jest stąd do ich Cytadeli?- spytał Marcus, jak zwykle zainteresowany tylko jak najszybszym wykonaniem zadania i powrotem do swojej zatęchłej pracowni.
-Ja szedłem tam około dwóch godzin, w grupie dotrzemy tam w jakieś trzy.
-Jakie zaklęcia stosowałeś w potyczce?
-Raczej jakie miałem przygotowane- lodu, ziemi i niszczące Dusze o zwykłej mocy. My szturmując będziemy musieli dodać formuły przełamania, bo ci zniszczeni przeze mnie nie byli Legionistami.
-Mamy okazję do szybkiego odświeżenia naszych umiejętności.- stwierdził Augustus.
W tym samym momencie wszyscy poczuli znienawidzony zapach. Zbliżali się.
-Którą obszarówkę stosujemy?- rzucił pytanie Philippus.
-Najstosowniejsza będzie Grupowa Desoulizacja.
-Damy radę?
-A mamy wyjście?
-No to do dzieła.
Zaczęli inkantacje. Dla siedmiu magów musiały one trwać około siedmiu minut aby podziałały. Na szczęście nieumarli zbliżali się z niesamowitym spokojem, dzięki czemu magowie mogli dokończyć emisję Strumienia. Pełne skupienie zaowocowało bezbrzeżnym zdumieniem, gdy fala mocy przeniknęła przez ciała ożywieńców. Po 2 sekundach szkielety rozpadły się w pył a Dusze z przenikliwym wrzaskiem uległy zniszczeniu. Siła tego zaklęcia zadziwiła nawet jego twórców.
-Widzieliście to?- wykrztusił Marcus.
-Trudno było nie wiedzieć.- zgryźliwie odpowiedział Phillipus.- czy ktoś się spodziewał takich efektów?
-Nikt. Panowie- właśnie widzieliśmy działanie najsilniejszego z dotychczas stworzonych antyożywieńczych zaklęć.
-Dzięki, że nam powiedziałeś. W życiu byśmy do tego sami nie doszli.
-Proponowałbym zregenerować siły. Może i jest ono najpotężniejsze, ale cholernie wyczerpuje.
-Fakt, Proponuję otoczyć obóz którąś z Barier i się przekimać.
Ponieważ wszyscy się zgodzili z tym tokiem rozumowania polanka została otoczona Osłoną Skeletońską. Był to najsilniejszy z prostych czarów, więc nadał się w sam raz.
Długi sen okazał się zbawczy. Siedmiu magów po niemal dziewięciogodzinnym odpoczynku było gotowych do stawienia czoła choćby całej armii nieumarłych. Na ziemię sprowadził ich tak prozaiczny powód
-Adalbertusie, masz tu cokolwiek do jedzenia?- zagaił Philippus
-Sporo kilkumiesięcznych sucharów i suchego mięsa. Czy to zadowoli wasze wytworne żołądki?
-Z braku laku i rak ryba.
-Chyba coś ci się pokręciło
-Mniejsza o to. Philippus ma rację Musimy się zadowolić tym co mamy…co ma Adalbertus.- Casimirus uciął językową dyskusję jeszcze zanim się rozpoczęła.
Magom, mimo odzwyczajenia się od tego typu posiłków skromne zasoby Adalbertusa w zupełności wystarczyły.
-Ciekawa odmiana po ciężkostrawnych posiłkach jedzonych na cywilizowanych ziemiach.
-Pora omówić plan działania.
-Co tu dużo mówić. Idziemy i atakujemy.-z przekąsem powiedział Constantinus
-Wszyscy wiemy, że nie lubisz dużo mówić, ale kiedy już się na to zdecydujesz, to mów z sensem.
-Proponuję zawczasu przygotować kilka Desoulizacji, żeby potem się nie męczyć.
-Dobry pomysł. Kilkuminutowe recytacje są zbyt ryzykowne.
-KILKUNASTOminutowe chciałeś powiedzieć. Formuły przełamujące znacząco komplikują zaklęcie.
-A czasu coraz mniej.-smętnie oznajmił Constantinus.
-Fakt. Zamiast mówić o przygotowywaniu, przygotowujmy się. Za kilkanaście dni Legion powstanie a my obudzimy się z ręką w nocniku.
-Wyrażaj się.
-Wyrażam się.
-Ale nie tak jak trzeba.
-NIE MAM RACJI?- elf nie dał się zbić z pantałyku- Najpierw sformułujmy zaklęcia, a potem mówmy o podejmowanej strategii.
Te słowa zakończyły dyskusję, a magowie zaczęli preparować czary. To fascynujące zajęcie zabrało im z życiorysu trzy godziny, po ich upłynięciu każdy był gotowy do rzucenia kilku Desoulizacji. Bez dodatkowych formuł byliby w stanie rzucić więcej, ale wzbogacenie zaklęcia zwiększało pobór Strumienia ze Źródła.
-Dora, teraz omówmy wreszcie plan działania. Adalbertusie, jak wygląda miasto?
-Widziałem tylko jego fragment, jednak sprawia wrażenie dość dużego. Ma przynajmniej kilometrowy promień. Co oznacza, że może zmieścić kilkadziesiąt kilkupiętrowych budynków łącznie mogących pomieścić przynajmniej sto tysięcy jednostek. Zważywszy, że spośród Legionistów co setny był liszem, co tysięczny mumią a co 10 tysięczny wampirem proponuję założyć Amulety Defensywne.
-Chyba żeby dodały nam otuchy.- Philippus wiedział co mówi. Ten przedmiot nie bronił nawet przed czarem dwunastolatka.
-Też. Ale również po to, by zablokował choć część mocy zaklęć, co może nas uratować. Wszyscy wiemy, że kilka kropel Strumienia zawsze przeniknie zasłonę.
-Wiem, że wiesz, że to wiemy, więc powiedzenie nam tego nie wzbogaciło naszej wiedzy. Ale przecież to wiesz.-to była najdłuższa od kilku lat wypowiedź Constatinusa, w której był jakiś ładunek sensu.
-Więc co robimy?
-To co uzgodniliśmy. Nie chcę brzmieć banalnie, ale od powodzenia naszej misji zależy los świata.- uznał Petrus.
-Zabrzmiałeś banalnie, ale masz rację.
-Kończmy tę rozmowę, do cholery. My tu gadu gadu a truposzów nie ubywa.- rozeźlił się Adalbertus
Zapanowała cisza. Zdumieni nie wiadomo czym magowie nie zaprotestowali. Po kolejnej godzinie z trudem powstrzymywanego gniewu naszego bohatera wyruszyli ku miastu nieumarłych.
Tak jak poprzednio Adalbertusa tak i teraz rozmiar twierdzy wprawił zebranych w zdumieni.
-Niezbyt przyjemne perspektywy. Duży obszar do przejścia. Niedobrze…
-Raczej do przekradzenia się. Nie możemy już na początku ryzykować zauważenia.
Zaczęli skradać się ku fortecznym murom, już w trzema warstwami kamieni. Nie bez problemów przeszli przez niego, jednocześnie starając się czołgać. I nawet nieźle im to wychodziło. W końcu znaleźli się w obrębie fortyfikacji. Ku ich zadowoleniu było tam dużo dużych głazów rozsianych mniej więcej równomiernie po całej powierzchni miasta. Był to element sprzyjający ich planom Niczym zawodowi złodzieje przemykali niezauważeni. Bez trudu dotarli do centrum. A tam stała gargantuicznych rozmiarów świątynia. Szło łatwo, zbyt łatwo. Ta myśl pojawiła się jednocześnie w umysłach całej siódemki. I ku zdumieniu wszystkich, a zwłaszcza narratora…nic się nie stało. Wszyscy (także narrator) przyzwyczajeni byli, że po spostrzeżeniach tego typu zawsze rozpoczynały się kłopoty. Dziwne było też to, iż nie wyczuwali obecności nieumarłych.
-Czujecie to?- spytał Marcus.
-Nie.
-Ja też nie.
-Uff, to dobrze, myślałem ,że mi zmysły wysiadły. To trochę podejrzane, no nie?
-Forteca sprawia wrażenie opustoszałej.
-Czyżby już nastąpił wymarsz?
-Nawet jeśli to małe jest prawdopodobieństwo opuszczenia Świątyni przez Wywoływacza i robotników.
-Dlaczego?- bezmyślnie zapytał Constantinus?
-Bo półtorametrowe mury pokona nawet dziecko?
-Fakt.
-No to może mały szturmik?- zaproponował dotychczas milczący Augustus.
-Taaa, i kilka małych pogrzebików, jeśli szkieleciki będą tak milutkie, że odeślą nasze ciałka do domku?- sprowadził go na ziemię Constantinus
-Coś się tak rozgadał?
-A tak jakoś. Może po prostu mam z kim rozmawiać.
-Halo, mamy tu coś do zrobienia.
-Dziękuję Marcusie za przypomnienie.
Postanowili wejść do świątyni. Nic innego im nie pozostało.
Wnętrze było typowe dla ożywieńców. Ascetyczne, bez żadnych ozdób i mebli. Układ korytarzy też był prosty, co nie zmieniało faktu, że nadzwyczaj praktyczny. Krzyżujące się pod różnymi kątami przejścia ułatwiały i przyśpieszały przemieszczanie się po wnętrzach. Ale tylko tym, którzy znali układ pomieszczeń. Magowie nie znali i to było ich problemem
-Co robimy?- zapytał Marcus
-Szukamy Wywoływacza, cóż innego?
-Taa...ale zanim go znajdziemy minie chyba cały dzień i kawałek następnego.
-Może się rozdzielimy?
-Lepiej nie. Jeśli ktoś znajdzie arcylisza nie będzie w stanie wrócić.
-Musimy w takim razie jakoś oznaczać pokoje, w których już byliśmy.
-To chyba nie jest problemem. Znak Sygnisa załatwi sprawę.
Był to najprostszy z czarów oznaczenia. Przywoływał jaśniejący, hmmm...znak, któremu można było nadać dowolny kształt. Było to ulubione zaklęcie młodych adeptów. Napisy typu "Zaklnij mnie" były na porządku dziennym. Wszyscy oprócz ofiar mieli dobrą zabawę. Także nauczyciele, którzy w ten sposób wyławiali największe talenty. Wśród ofiar, jeśli odkryli zakodowane zaklęcie i wśród rzucających, jeśli na tyle dobrze zaszyfrowali, że ofiara się nie zorientowała.
Jak postanowili tak zrobili. Dokładnie przeszukiwali komnatę po komnacie. Ku swej radości ( ? ) wkrótce wyczuli bliską obecność Wywoływacza. Z jednej strony nie musieli zużywać energii na dalsze "zwiedzanie" świątyni, z drugiej nie mogli się radować z przyszłego starcia z najgroźniejszym z nieumarłych.
-Towarzysze, ludu czarujący...khem...przyjaciele. Wszyscy wiemy co jest tymi wrotami.-rzekł Casimirus stojąc przed dwumetrowymi drzwiami.
-Oryginalny wstęp.- ironicznie uśmiechnął się Adalbertus
-Na czym to ja... a tak. Losy świata zależą od nas.-podjął nieco patetycznie mag.- Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało. Omówmy plan działania.
-Znowu?- jęknął Constantinus
-Jakie zaklęcia stosujemy?
-Wiadomo. Desoulizację z modyfikacjami przełamującymi.
-A co z defensywą? Naszą oczywiście.
-Proponuję zrobić tak: czterech z nas atakuje a reszta utrzymuje barierę.
-Ale JAKĄ?
-Skeletońska będzie za słaba. A osłony przeciw arcyliszom nie stworzyliśmy.
-W takim razie może taką przeciw zwykłej magii?
-Masz na myśli Zaporę Voytecha?
-No pewnie. Trzech z powodzeniem ją utrzyma.
-To chyba dobry pomysł. Czary ożywieńca raczej jej nie przebiją. A czy nasze ataki przebiją jego tarczę?
-Powinny. Dodaliśmy przecież najsilniejsze przebicia.
-A arcylisz ma najsilniejsze odbicie
-Tak czy inaczej powinniśmy wygrać tę potyczkę.
-Koniec gadania. Wchodzimy.- zadecydował Marcus.
I faktycznie weszli.
Stał tam. Potężny. Jaśniejący. Emanujący mrokiem.
Zaczęła się walka.
ROZDZIAŁ IV
Obudził się. Po śnie pełnym bólu i strachu. Adalbertus otworzył oczy i zamrugał. Nie mógł uwierzyć w to to co zobaczył. Było to nawet gorsze od koszmarów. Nie dość, że leżał na twardej pryczy, nie dość, że był do niej przykuty, to jeszcze cała cela była pomalowana na różowo. Rozejrzał się na tyle, na ile pozwalała mu obręcz mocująca mu głowę do leża. Zobaczył innych. Nie byli w lepszej sytuacji. Tyle dobrego chociaż, że nie w gorszej. Jak przez mgłę docierały do niego ostatnie wydarzenia. Weszli do komnaty arcylisza. Philippus, Petrus i Augustus utrzymywali Zaporę a reszta atakowała. Bariera ożywieńca była wystarczająca, ich-nie. Najpotężniejsze zaklęcie snu z jakim mieli do czynienia odebrało im świadomość. To co było najbardziej zaskakujące to to, że nie użyto żadnego zaklęcia grożącego życiu.
Pozostali się zbudzili. Nie wyglądali na szczególnie zadowolonych. Ale trudno się cieszyć będąc cieszyć będąc więźniem kogoś, kogo tożsamości się nie znało, czy raczej nie było pewnym.
-Od dawna jesteś zbudzony, Adalbertusie? – zapytał Marcus.
-Kilka minut. Nie próbujcie rzucać czarów. Tu są jakieś blokady. Zupełnie jakbyśmy byli odcięci od Źródła.
-Tylko ktoś, kto potrafi z niego czerpać mógłby to zrobić.-stwierdził Casimirus
-Nie mówcie, że myślicie o tym co ja.- błagał Augustus
-Jeśli wszyscy myślimy o Thaddausie to niestety muszę cię zasmucić.
Mag o którym mowa odszedł z Rady 6500 lat temu w trybie natychmiastowym. Innymi słowy- wyrzucono go. Nekromancja nie była zupełnie zakazana, ale on zabrnął za daleko w studiach nad tą sztuką. O wiele za daleko. Kto wie jak mógł się podszkolić przez 500 lat? Kto wie, czy nie chciałby się zemścić?
-Witajcie przyjaciele. –radośnie zakrzyknął mag.- Długo mnie nie wiedzieliście, ja was o wiele krócej. Tu kryje się wielka moc. A ja nauczyłem się z niej korzystać- wypiął dumnie wątłą pierś.
-Ciekawe, ciekawe, bardzo ciekawe. Mam pytanie. Ty stworzyłeś tych nieumarłych, czy tylko ich kontrolujesz?- spytał Marcus
-Ani to, ani to. Oni byli zawsze. Ja ich tylko przywołałem a oni zaakceptowali moją…władzę?- zawahał się.
-Wywołałeś wojnę, która unicestwiła miliony istnień po to, by zemścić się na sześciu osobach? Jesteś szalony.- Casimirus nie miał zamiaru bawić się w kurtuazję.
-Ale dwie osoby na tym zyskały. Ty zostałeś Mistrzem, a ty Constantinusie, dobrze pamiętam prawda?, do niej dołączyłeś.
-Jak zawsze pragmatyk. A ty, poza płochą satysfakcją co zyskałeś? Bo trudno mówić o potędze, skoro „panujesz” nad prawie bezwolnym ludem.
-Prawie bezwolnym! A to dobre.- roześmiał im się w twarz nekromanta. Nie zadaliby wam takich strat, gdyby byli bezwolni.
-Powiedziałem: prawie bezwolnym.
-Choćby nawet. Ja im tylko podaję cel, to oni wszystko organizują. Przy co ważniejszych potyczkach tylko trochę im pomagałem.
-Stąd?- niedowierzanie odbiło się na twarzach magów jak odcisk buta karczmarza na niewypłacalnym kliencie.
-Oczywiście. Projekcja Strumienia z tego miejsca nie jest trudna, nawet na duże odległości. I to praktycznie bez strat.
-Więc tym co zyskałeś jest nieograniczona swoboda działań?
-To nie jest to co ZYSkałem, ale to co ODZYkałem.
-Zwłaszcza kałem.-mruknął pod nosem Constantinus.
-Zaśmiej się jeszcze złowieszczo, to obraz nienormalnego despoty będzie pełny.- język Adalbertus jak zwykle nie znał ograniczeń
-Jesteście odważni. I wcale nie głupi.
-Masz zamiar coś z nami zrobić, czy po prostu będziemy sobie przez wieczność ucinać takie urocze pogawędki?
-Jeszcze nie wiem. Jakieś propozycje?
-Daj nam czas do namysłu. Jutro ci przedstawimy wnioski. Zgoda?
-Pewnie. Ja mam czas.
Elfowie- więźniowie zastanowili się nad swoją sytuacją. Pocieszające było to, że Thaddausowi nie zależało na ich śmierci. Od dawna nie miał okazji z nikim porozmawiać, a jak cała siódemka pamiętała- lubił sobie pogawędzić, niezbyt często, ale jednak. Poza tym chyba nie miał do nich pretensji o wydalenie z Rady. Już nie.
-Co robimy?- zapytał Constantinus
-Spróbujmy go namówić do uwolnienia nas. Mamy świat do uratowania.
-Nie przesadzaj, Augustusie. Zjednoczone Armie dadzą sobie radę. Ratujmy raczej siebie. A co do wojny to możemy chyba tylko do niej nie dopuścić._ sprowadził go na ziemię Adalbertus.- W końcu przybyliśmy tu po to, by nie dopuścić do wojny, a nie po to by ją wygrać.
-Wracając do tematu ratunku: bez dostępu do Źródła jesteśmy niemal bezradni.
-I to co owo „niemal” w sobie zawiera musimy wykorzystać.
-Philippusie, ty masz najszersze pole widzenia. Jak dokładnie wygląda ta cela?
-Cóż, jest siedem prycz, na ścianach są łańcuchy. Obręcze, w których są nasze dłonie nie wyglądają na mocne, nie są też magicznie wzmocnione niestety.
-Petrusie, ty jesteś z nas najsilniejszy. Spróbuj je wyrwać, lub chociaż nadwerężyć.
Elf zrobił o co go poproszono i zawył z bólu.
-Co się stało?
-W..tych obręcza..ch….są..kolce.- odetchnął głębiej- Wysuwają się pod wpływem nacisku, cholera.
-Pomyslał o wszystkim. Pozostaje dyplomacja.
-Z nim? On jest oporny na perswazję jak świnia na poezję.- przypomniał wszystkim Augustus.
-Może nie aż tak, ale coś w tym jest.
To co robimy? Musimy się stąd wydostać.
-Najlepiej się przekimajmy. Może sen ześle rozwiązanie.
I wbrew logice poszli spać.
Następnego dnia już wiedzieli co zrobić.
-Witajcie, przyjaciele. Macie już jakieś propozycje?- radośnie powitał ich Thaddaus.
-Tak. Wypuścisz nas, oddasz nam wyposażenie i zawrócisz armię nieumarłych.- zaoferował Adalbertus.
-A co ja będę z tego miał?
-Nie zaatakujemy cię, zostawimy cię w spokoju i, o ile nie będziesz atakował Krain, będziesz miał swobodę działania.
-Ciekawa propozycja, szkoda, że bez sensu. Jeśli was nie wypuszczę będę miał to samo. Czekam na lepszą ofertę- flegmatycznie odparł mag.
-Ona ma sens.
Siedmiu Wspaniałych wyzwoliło się z kajdan.
-Choć teraz jest niepotrzebna.
-Ciekawe. Wykorzystaliście moją, odrobinę rozproszoną uwagę, aby wydrenować moc nie bezpośrednio ze Źródła, ale ze mnie.
_sam to zastosowałeś, nieprawdaż?
-To było dawno, któż by to spamiętał?
-Strażnik, którym byłem ja.-warknął Augustus.- Postępowanie karne nie było miłe.
-Wiecie, że Drenaż Mocy to dość zaawansowana nekromancja?
-Mniejsze zło. Ale ładnie nam to wyszło, prawda?
Sytuacja była patowa. Nikt nie był pewien siły przeciwnika. Ich było siedmiu, z silnymi zaklęciami. On czerpał z praktycznie nieograniczonej mocy Świątyni.
-Niewątpliwie. Ale powiedzcie, co macie zamiar zrobić?
-Prowadzić negocjacje w wymiarze Husticjusa i pod jego nadzorem.
Rozmowy prowadzone pod okiem wspomnianej istoty były często stosowane w sytuacjach bez łatwo dostrzegalnego wyjścia. Zawsze pomagał znaleźć rozwiązanie dogodne dla obu stron, nawet jeśli rzeczone strony miały z tym problemy. Nie był też dopuszczalny kontakt fizyczny, który w normalnych negocjacjach często pomagał znaleźć consensus odpowiedni dla jednej tylko strony.
-Zgoda. To najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji.
Przenieśli się umysłami w Wymiar Sprawiedliwości. Po chwili odezwał się w ich głowach potężny głos.
-PROSICIE HUSTICJUSA O POMOC W NAWIAZANIU POROZUMIENIA.
-Gratuluję bystrości.-mruknął Thaddaus.
-JEST TO JEDNA Z NAISTOTNIEJSZYCH MOICH CECH.- uśmiechnął się perfidnie byt.
-MOŻEMY PRZEJŚĆ JUŻ DO NEGOCJACJI?
-Po to tu jesteśmy
-PRZEDSTAWCIE ZATEM WASZ PROBLEM-zagaił Husticjus.
-Ja zacznę.-powiedział nekromanta, nikt nie miał ochoty się z nim kłócić o pierwszeństwo- Otóż tak, że tak niegramotnie zacznę, dotarłem 6499 lat temu, lekko licząc, do pewnej Świątyni, normalnie bym w ogóle nie opuszczał Spellorii, naszego miasta znaczy, ale tamci- oskarżycielskim gestem wskazał siódemkę magów- wygnali mnie z Rady tylko za moją chęć nauki, pogłębiania wiedzy.-magowie jak na komendę parsknęli śmiechem.- Tak czy inaczej jak już wspomniałem, znalazłem starożytną świątynię. Tam ku mojemu zdziwieniu były setki tysięcy nieumarłych, dokładniej rzecz biorąc- szkieletów. Ku mojemu zdziwieniu wiedli w miarę normalne życie. Mam na myśli ich określoną strukturę społeczną. Nie mieli jednak żadnego konkretnego przywódcy. Wykorzystałem tę szansę, a w mojej głowie zaczął się formować plan, jak pokazać Krainom, że nekromancja daję potęgę. Niestety zostało to źle odebrane.
-A co ty byś zrobił, gdyby armia szkieletów wmaszerowała do twojego kraju?
-Nie oni pierwsi zaatakowali. Był pewien incydent na granicy. A one to wzięły do siebie, troszkę za bardzo, przyznaję, ale wojna to nie moja ani ich wina.
-Jassne, a elfy wywodzą się od małpy.
-Tak czy inaczej rozgorzała wojna. Jakiś czas po niej oni- tu wskazał na siedmiu wspaniałych- pojawili się, żeby nie powiedzieć „wtargnęli”, w mojej samotni. Dbając o swoje bezpieczeństwo uwięziłem ich, a oni, podstępnie wykorzystując mje i tak ograniczone zaufanie, uwolnili się. Więc z racji tego, że szachowaliśmy się wzajemnie przybyliśmy tutaj.
-TERAZ WASZA KOLEJ.
-Zbyt wiele nie ma do zmienienia, aczkolwiek coś by się znalazło.-zaczął Adalbertus- Ów incydent graniczny był zręczną mistyfikacją Thaddausa, której szkielety nie były świadome. Argumentuję to tym, iż nie znaleziono ciał domniemanych agresorów, co jednoznacznie wskazuje na iluzję, tym bardziej, że wykryto dużą energię Strumienia, typową, dla iluzji materialnych. Tak więc owa prowokacja była dziełem nekromanty, nie Sojuszu. Tak czy inaczej w jakiś czas po wojnie odnalazłem przypadkowo wspomnianą samotnie. Zaznaczam- przypadkowo, bardzo dużo podróżuję. Po wezwaniu wsparcia Rady i próbie unieszkodliwienia arcylisza, podejrzewanego o wywoływanie nieumarłych zostaliśmy oszołomieni i uwięzieni. Uwolniliśmy się z kajdan, a po krótkiej pyskówce z magiem, przybyliśmy tutaj.
-PRZEDSTAWILIŚCIE WASZE PUNKTY WIDZENIA. OBA ROZPATRZYŁEM I PORÓWNAŁEM. ZA CHWILĘ PRZEDSTAWIĘ WAM SPRAWIEDLIWE ROZWIĄZANIE SPORU.
Ośmiu magów zamarło w oczekiwaniu, napięcie przybrało wartości potencjalnie skutkujące zanieczyszczenie powietrza siarkowodorem.
-DZIWI MNIE, ŻE SAMI NIE WPADLIŚCIE NA SPOSÓB ZAŻEGNANIA KONFLIKTU. THADDAUS ZOBOWIĄŻE SIĘ DO NIEAGRESJI NA PAŃSTWA SOJUSZU, JEDNAK BĘDZIE MÓGŁ KONTYNUOWAĆ BADANIA. WTEDY, I TYLKO WTEDY, GDY NEKROMANTA ZŁAMIE ZOBOWIĄZANIE SOJUSZ BĘDZIE MIAŁ PRAWO ODPOWIEDZIEĆ ATAKIEM. A SŁOWO NIECH STANIE SIĘ CZYNAM I ZAMIESZKA MIĘDZY WAMI. HOUGH.
Siedmiu magów miało miny, które powinny zmrozić serce Thaddausa.
-I co? Teraz sam widzisz, że nasza oferta była uczciwa.
-Dobra, dobra, gadajcie zdrowi. Ale nie pozostaje mi nic poza zaakceptowaniem ustaleń.- westchnął teatralnie czarodziej.
-Istotnie, nie masz wyjścia.- oznajmił Husticjus dziwnie cichym głosem
-Toś mnie pocieszył, psiakrew…
-To co panowie? Wracamy?- zapytał beztrosko Marcus
-A co, będziemy tu siedzieć jak kury na grzędach?
Powrót do świata rodzimego był o nieba prostszy od jego opuszczenia. Tyle tylko, że lądownie było dużo twardsze.
Podczas, gdy ich esencje przebywały u Husticjusa, ich ciała leżały bezwładnie na twardej posadzce świątyni.
-Za starzy na to jesteśmy- stwierdził Casimirus, mając na myśli planarne wędrówki.
-To taka moja mała zemsta- roześmiał się szczerze Thaddaus, wygodnie siedzący na fotelu- Moi…hmmm…sprzymierzeńcy mnie przenieśli podczas naszej nieobecności.
-Ach te twoje drobne złośliwość…
-Nie mogłem sobie tego odmówić. To było silniejsze ode mnie.
-Jassne- wyjęczał cierpiący na bóle korzonków Petrus.
Mam nadzieję, że nie będziesz łamać postanowień? Tym razem bylibyśmy przygotowani na atak.
-Nie wątpię.- z dziwnym uśmiechem powiedział Thaddaus.
-I słusznie. Będziemy zmuszeni poinformować Radę Krain o przebiegu negocjacji.
-Wiem, róbcie co chcecie, ale po prostu zostawcie mnie w spokoju.
-Tylko wtedy, gdy ty zrobisz to samo.
-Dobra, dobra, nudni jesteście. Idźcie sobie.
-Hmmm...a może podzieliłbyś się wynikami swoich badań?- z trudem wykrztusił Constantinus.
-Czemu nie? W niczym mi to nie zaszkodzi. Ale pod jednym warunkiem. Nie będziecie komentować, o ile nie będą to uwagi konstruktywne/
-Zgoda. W końcu to twój plac zabaw.
-Póki co idźcie na spoczynek.-wezwał jednego ze szkieletów- On was zaprowadzi. Słodkich snów-dodał przymilnie.
|
|